piątek, 29 lipca 2011

Po cichu w kuchni pyka bób, dochodzi rosołek.
H. wyjada kluski z durszlaka.
Rozrobiłam ciasto na naleśniki, toż to dziś piątek.
Ten bezrybny akurat...
Popijam niespiesznie kawę, choć nie powinnam.
Organizm się buntuje i trochę dokucza, ale co tam!
Udaję,że nie czuję i wypieram jak mogę.
Powoli pakuję walizy, szykuję nas do wyjazdu.
Jeszcze dosuszają się jakieś bluzki i skarpetki.
Dawno niewidziane słońce przebija się przez
codzienne, szare chmury.. To pomaga.

Słucham Zychowicza i stanu uwilbienia jestem bliska.
"Ja nie chcę wiele: ciebie i zieleń, i żeby wiatr kołysał
gałęzie drzew, i żebym wiersze pisał.."
Czasem wydaje mi się,że znam Go całe swoje życie.Prawie..

Jeszcze spakuję książki , zaległe gazety. Taki plan minimum
na plażę
jeszcze tylko uporządkuję zostającą przestrzeń...
jeszcze zmobilizuję ducha i dopieszczę ciało masłem kakaowym...
jeszcze kilka godzin zaledwie...

czwartek, 14 lipca 2011

Kochane dziewczyny!
Choć bym chciała to nie mogę skomentować Waszych
postów, ani odpowiedzieć na Wasze komentarze
pod moimi postami.Żałuję bardzo ale prawda
jest taka ,że Blogger mnie nie lubi . I tyle.
Buuuuuuuu.....

środa, 13 lipca 2011

Ranek. Ciepło, cicho . Dzieciaki jeszcze śpią.
Wychodzę do ogrodu...boso.
Czuję zapach ziemi,traw i ziół.
Kolorowe warszawianki mieszają się z
nagietkami i łodygami kopru.
Lekko poruszają się w słońcu.
Tańczą.
Zamykam oczy i staram się zatrzymać
ten obraz pod powiekami,
jak najdłużej...
Zapowiada się piękny dzień.