poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Poniedziałek. Szósta rano.
Niestety trzeba wstac.
Zwlekam członki i z trudem witam nowy dzien.
Smak owsianki z kurkumą i imbirem przywraca mnie do zycia.
A nimesil stawia do pionu moj kręgosłup.
Obserwuję przez moment swiat za oknem.Przebłyski słońca..cichy świt...
Teraz szybkie pozbieranie dzieciarni. Zapakowanie do samochodu tornistrów,
worków pełnych ubrań na zmianę. I, co najwazniejsze ,drewnianej
łyżeczki, która dziś jest gadzetem niezbędnym wręcz i jakakolwiek egzystencja
bez niej w przedszkolu, wydaje się niemozliwa.
Pozostaje jeszcze droga , podczas ktorej rodzi się wiele pytań w małych i większych głowkach.
Gdy docieram do fabryki wydaje mi sie, ze za mną juz conajmniej połowa dnia.
Dobrze, ze w pracy dziś spokojnie...
Zbiorę siły na popołudnie.
Zapowiada się długi dzien...
Ciekawe co mnie dziś jeszcze spotka?

5 komentarzy:

  1. No chyba ta podróż spotkała Bellę :P i ta łyżeczka... ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziewczyny:)
    Po południu był spacer i lody, a także pouczający dialog z córką, najbardziej upartą dziewczynką , jaką znam. W sumie nie było źle:))

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja myślę, że H. powinna na mojego J. trafić, oj, by się działo ;))))

    OdpowiedzUsuń
  4. Aniu:)
    Aż się boję myslec o nich w perspektywie duetu. Kto to by wytrzymał??? Ja już posiwiałam ze zmartwienia i stresu przez te ostatnie kilka miesięcy. Podójnie , nie dałabym rady:)

    OdpowiedzUsuń